Zobacz jak wygląda sprzęt i przynęty na łososia oraz kiedy i na co bierze najlepiej zarówno z plaży jak i z brzegu. Może ciekawym Ci się wyda łowienia łososi poza granicami Polski np. na jeziorach i rzekach w Szwecji lub Danii. Sprawdź również jakie techniki połowu łososia sprawdzają się najlepiej, może trolling bądź spinning.
Poniższy artykuł to w rzeczywistości jeden z rozdziałów aktualnie pisanej przeze mnie książki „Spławik bez tajemnic”. Pracuję nad nią systematycznie, praktycznie każdego dnia od już niemal pół roku. Jest to największy twórczy projekt w moim życiu i jednocześnie spełnienie takiego małego marzenia. Wydanie tej książki w grudniowy dzień moich urodzin, to mój priorytet na rok 2022. Jednak celem publikacji tego rozdziału, zatytułowanego „Pełny zestaw”, nie jest zapowiedź książki. Po prostu, w trakcie jego pisania, zrozumiałem, że temat łowienia batem, na tym blogu, jak i na naszym kanale YT, był dotąd prezentowany bardzo zdawkowo. Natomiast to, co przeczytasz poniżej, jest obszernym i całościowym ujęciem absolutnie całej mojej wiedzy i doświadczeń w kontekście metody pełnego zestawu. Naprawdę już nic więcej nie wiem. Jeśli ten temat cię interesuje i chcesz przy okazji poznać nieco mojej historii, to życzę ci miłej lektury. PS. Poniższa treść wyjęta jest z całościowego kontekstu książki (bez żadnej edycji). Stąd niektóre zdania odnoszą się do wcześniejszych jej rozdziałów. „Pełny zestaw” Z batem łączy mnie ogromny sentyment. Trochę ubolewam nad tym, że w ostatnich latach tak niezwykle rzadko bywa mi pomocny. Wynika to z warunków zawodów, w których biorę udział. Te odbywają się najczęściej na łowiskach powszechnie znanych. Wynikająca z tej popularności presja sprawia, że ryby w nich żyjące są chimeryczne. Po prostu większość z nich osobiście poznała stres kilkugodzinnego ograniczenia wolności, oglądając swój świat z posiatkowanej perspektywy. Przez to są ostrożne i znacznie trudniejsze do przechytrzenia, niż ich rodziny z dzikich zakątków jezior i innych odcinków tych samych rzek. Czy to oznacza, że w takich warunkach bat stoi na przegranej pozycji? Oczywiście, że nie! Choć często tak… W każdym razie, na typowo sportowym łowisku, przy wysokim poziomie rywalizacji – w najlepszym przypadku pozwoli stoczyć wyrównany pojedynek. I tylko w rękach specjalisty! Takiego wędkarza, który albo wyśmienicie czuje pełny zestaw, albo wstrzeli się z niekonwencjonalną taktyką. Już wcześniej wspominałem ci, że jeszcze nie mając tyczki, teleskopem potrafiłem ogarniać naprawdę mocne imprezy. I nie miałem z tym żadnych kompleksów. Kilka lat temu, po serii zawodów na Kanale Szymońskim, poczułem się baciarzem tak wytrawnym, jak za dawnych lat – taki mój wędkarski riimejk… Na kilku kolejnych zawodach rzuciłem sobie wyzwanie, aby te nagłe olśnienie wykorzystać. Oczywiście w miarę możliwości. Po prostu sprawdzić się w konfrontacji: baciarz versus tyczkarze. I to jak zwykle na wysokim poziomie umiejętności. Z tego wyzwania (i mojej przeszłości również) wyciągnąłem konkretny wniosek. Już go przeczytałeś dwa akapity wyżej. Podczas tych kilku prób, w najgorszym przypadku turę ukończyłem z solidną sektorową trójką. Raz nawet wygrałem. Na rzece w Elblągu. No dobra, ale co z tego?! Przecież tam nikogo to nie dziwi. Bo miejscowi, przy dobrych wiatrach, batami potrafią zrobić krąpiowy pogrom… Ale wtedy nie było krąpi, tylko leszcze, a do tego wiał wyjątkowo niesprzyjający boczny wiatr. Pokonałem kolegów w warunkach, w których bat teoretycznie nie miał absolutnie żadnych argumentów w konfrontacji z tyczką. A jednak! Dzięki doskonałemu czuciu pełnego zestawu, zasypałem przepaść dzielącą możliwości tych metod – oczywiście w tych konkretnych okolicznościach. Sama wygrana wynikała już z detalu, który wyczaiłem w sposobie donęcania. Leszcze wyraźnie zaciekawiał częsty i subtelny plusk malutkich, twardych kulek gliny z jokersem. A teraz cofnę się o kolejne kilkanaście lat Moją małą inspiracją z pierwszych lat „kariery” był Andrzej Łapiński. U nas na Warmii popularnego Łapę zna każdy wędkarz. Jest tutejszą, żyjącą legendą łowienia długimi batami. Nieco upierdliwy i kontrowersyjny, ale ja go zawsze szanowałem. Szczególnie za wędkarski artyzm. Umiał zrobić coś z niczego. A w kontekście tego, o czym tutaj piszę – batem potrafił wygrywać spektakularnie. I to takim nawet 11-metrowym! Obserwując Pana Andrzeja wiele się nauczyłem. Może nie detali, bo jak coś opowiadał, to zawsze dodawał temu więcej kolorów, niż w rzeczywistości było. Nie wiem, czy gdyby nie jego świadectwo, bez tyczki rzuciłbym się na ogólnopolską arenę. A tak właśnie było. Ciekawostką jest, że w moim debiucie w „dużych” zawodach (na J. Szczycionek w 2007 r.) wylosowałem stanowisko właśnie obok Łapy. W 15-osobowym sektorze, stojąc z ciężkim 8-metrowym batem, pośród samych tyczkarzy (z wyjątkiem Pana Andrzeja), zająłem świetne piąte miejsce. Z Łapą przegrałem – uwaga – o 5 gramów! Po tamtych zawodach nie chciałem już wracać do walki o kolejny tytuł Zdobywcy Grand Prix mojego koła. Wzbudziły się drzemiące we mnie pokłady marzeń i ambicji. Moim celem po raz pierwszy stał się rozwój. Zapragnąłem obcowania z Prawdziwymi Wyczynowcami (to ci, co mieli tyczki). Z dnia na dzień wyparowała satysfakcja zdobywania kolejnych pucharków. Tym samym, chcąc nie chcąc, przestałem kolekcjonować blaszano-plastikowe trofea. Wcześniej robiłem to dość namiętnie. Prestiż zawodów mierzyłem wysokością pucharów, jakie były w nich do zdobycia. Nie żartuję. Być może jesteś obecnie w tym miejscu, w którym ja byłem wtedy. Masz tylko baty, a jednocześnie chciałbyś utrzeć nosa tym niektórym nadętym tyczkarzom… Dlaczego nadętym? Bo znam takich, którzy jeżdżą tylko na takie zawody, gdzie wyczuwają łatwe zwycięstwo. Najczęściej poza nimi mało kto ma jokersa, a o tyczce to już nie wspomnę. Ale pucharek to pucharek. Liczy się sztuka. Znajomi i sąsiedzi podziwiają pełną gablotę mistrza. Ot taka uszczypliwość. Pozwól, że myślami jeszcze raz wrócę do zawodów na Szczycionku. Zrywałem wtedy porzeczki… Pierwszy raz z przyjemnością i ostatni raz w życiu. Musiałem oberwać z nich wszystkie krzaki. To był warunek inwestora, który wyłożył 100 zł na wpisowe. Warunek Mamy, bo to Ona po dziś dzień w domu pełni władzę totalitarną. Mama miała to do siebie, że zawsze dawała mi minimum absolutnego minimum, jakie potrzebowałem. Kiedy jechałem na kolonie i w opisie turnusu była informacja, że 50 zł kieszonkowego wystarczy – nigdy nie dostałem więcej. A z moją Mamą się nie negocjowało. Po latach zrozumiałem, że była i jest wybitnym Ninja domowych oszczędności. W ten sposób (pewnie nieświadomie) wychowała mega kreatywne dzieci. Bo i moja siostra i mój brat, choć jesteśmy skrajnie różni – wszyscy radzimy sobie doskonale. Jestem bezwzględnie przekonany, że gdyby nie ta wieloletnia szkoła przymusowego minimalizmu, teraz nie czytałbyś tej książki. Po prostu w swoim życiu nigdy nie doszedłbym do tego etapu. No i zrywałem te porzeczki. I myślałem, jakby tu zawalczyć z tymi tyczkarzami. Moim jedynym kontaktem z tamtym wyczynowym światem był już wcześniej wspomniany Paweł Fic. Bardzo go podziwiałem, zazdrościłem i chciałem być kiedyś, taki jak on. To Paweł wzbudził we mnie tę chęć sprawdzenia się w pierwszych ogólnopolskich zawodach. Powiedział mi, że Szczycionek to tak trudna woda, jak żadna z tych, które dotąd znałem. Opowiadał o zestawach rzędu 0,5 g i haczykach 22-24… Raczej nie był entuzjastą sensu mojego debiutu na tym konkretnym łowisku. Jednak wtedy nigdzie bliżej takiej imprezy nie było. A ja się uparłem. Wiesz dlaczego? Bo wierzyłem w niezawodność mojej płociowej receptury! Pewnie przy okazji zanęt jeszcze o niej wspomnę. Zrywałem te porzeczki. W głowie miałem tak bardzo podkreślaną przez Pawła finezję. Pół grama i bat – ok – jeśli ma pięć metrów, ale nie osiem. Do ósemki 2 g to minimum. Myślałem, myślałem… Noooo iii wymyśliłem! Rozwiązanie, które teraz jest dla mnie oczywistością, a wtedy było kreatywnym odkryciem. Wydedukowałem, że… skoro tamtejsze ryby są tak ostrożne, to całe główne obciążenie zestawu odsunę daleko od haczyka – ponad metr. A czemu by nie?! Poniżej pozostawię tylko kilka maleńkich ołowianych pyłków (śrucin nr 11-12). Ostrożna płotka w pierwszej fazie brania nie miała prawa poczuć mojego ciężkiego zestawu. A potem, już miało być na to za późno! Zatopienie spławika wyważonego na tzw. zero (ostatnie milimetry szklanej antenki) – powinno być szybsze, niż reakcja ryby na mój podstęp… Tak sobie to uknułem. Inspiracji zaczerpnąłem z zawodów podlodowych. Wiele lat temu spławik na sportowym lodzie był najpopularniejszą metodą. Bo był najszybszy, a przy tym najczulszy na delikatne brania. Tam gdzie ryb było dużo, spławiki miały po 5, a nawet 10 gramów wyporności! Podkreślę, że piszę tutaj o łowieniu niemrawych ryb w lodowatej wodzie! Fundament skuteczności takiego zestawu tkwił właśnie w wyważeniu antenki na wspomniane zero. Nim ryba w czymkolwiek się orientowała, już była w drodze do przerębla… Mało tego. Ciężkie zestawy pozwalały na stabilne, nieruchome podanie przynęty – tylko taka na dnie jeziora wygląda naturalnie. Ta metoda była tak zabójczo skuteczna, a przy tym tak prymitywna technicznie, że słusznie została wycofana z zawodów podlodowych. No ok, ale przerębel jest pod nogami, a na Szczycionku miałem łowić mniej więcej 11-12 metrów od brzegu. Uznałem, że im większy napór na żyłkę, tym trudniej będzie utrzymać widzialną „kropkę” antenki na powierzchni wody. Dlatego zestawy zrobiłem na super cienkiej żyłce 0,10 mm (normalnie schodzić poniżej 0,14 nie ma sensu). Przygotowałem ich kilka. Od 2 do 3 g. Nie chciałem przejmować się ryzykiem ewentualnych splątań. Na ostródzkich zawodach płotki były rybą dominującą. A że zawsze trudne i chimeryczne, to moje umiejętności operowania zestawem były naprawdę dobre. Po prostu to czułem. Nawet teraz, wracając wspomnieniami do tamtych lat – mam dreszcze na widok antenki, która po delikatnym, prowokującym podciągnięciu, majestatycznie znika pod wodą… Zacięcie i jest! Ten przyjemny ciężar kolejnej wypracowanej płoci, ostrożnie holowanej na maleńkim haczyku. Achhhhh!!! Możesz mi wierzyć lub nie. Ale wtedy, takie zawody i takie łowienie, to był sens mojego życia. Faktycznie, tak jak Paweł mówił, Szczycionek okazał się łowiskiem jeszcze trudniejszym. Ze względu na krystalicznie czystą wodę. Jednak moja wiara w dopracowaną zanętę nie zawiodła. Płotki co jakiś czas brały. Zestaw i cała jego filozofia też zadziałały. Zabrakło mi tylko jednego… Elastycznej wklejki w szczytówce. Ta w moim bacie była klasyczną pustą rurką. A płotki faktycznie nie akceptowały nic innego, jak jedna ochotka na maleńkim haczyku numer 22. Straciłem wtedy mnóstwo ryb! Spadały mi przy zacięciu, podczas holu, a nawet tuż obok podbieraka – tylko dlatego, że miał 2 metry… Dziś wiem, że 4-metrowa sztyca do 8-metrowego bata, to też trochę za mało. Dokładnie pamiętam mój wynik – 1465 g. Łapa miał 1470. Sektor wygrało 1940. A ja na tamtych zawodach rzadko wyjmowałem z rzędu dwie zacięte ryby… Obok Pan Andrzej stracił tylko jedną płotkę. Dobrze ją pamiętam. Po spięciu, zestaw Łapy wystrzelił w górę i zawisł na drzewie. Chwytając za swoją kultową fajkę, uśmiechnął się w moim kierunku i w ogóle się tym nie przejął. Wtedy jeszcze nie zwróciłem uwagi, że szczytówki w jego 9-metrowych teleskopach były długie i cienkie jak igła. Problemu upatrywałem tylko w haczykach. Lata wcześniej i jeszcze może kilka później, miałem obsesję na punkcie poszukiwania niezawodnych haków. A wystarczyło wymienić szczytówki! To, do czego kiedyś dochodziło się latami, dziś najczęściej jest oczywiste. Dlaczego zamiast od razu przejść do konkretów, opowiedziałem ci tę historię? Przede wszystkim chciałem podkreślić ogromne znaczenie kreatywnego myślenia i umiejętności działania z tym, co masz tu i teraz. Już wcześniej opowiedziałem ci, jak wielką szkodę sobie nieświadomie wyrządziłem kilka lat później – popadając w wiedzowo-sprzętowy chaos. Drugi powód jest bardziej oczywisty. Ta historia wciąż jest we mnie żywa. Wracam do niej, jak tylko czuję, że zaczynam błądzić. Jakiego bata wybrać? Trzy rozdziały temu wspomniałem, że na sprzęcie nie warto oszczędzać. Ale jeśli twój budżet mocno cię ogranicza, to poniżej mam konkretną sugestię. Do 6 metrów – baty ze średniej półki w zupełności wystarczą. O dziwo ta opinia nie wynika z moich osobistych zakupów. Doświadczyłem tego, wprowadzając do oferty serię batów sygnowanych marką Górek. Od producentów dostałem wiele różnych prototypów wędek, od 5 do 8 metrów, przygotowanych według moich pierwotnych oczekiwań. Każda była oznaczona kodem i ceną. Okazało się, że przy piątkach i szóstkach technologicznie da się zrobić dobre i niedrogie kije – prawdziwe wyczynowe baty. Natomiast pośród 7-metrowych prototypów, tylko jedna wędka była akceptowalna. Powiedzmy, że spoko – może być! Otrzymane ósemki podsumowałem jedną myślą – masakra. I tutaj doprecyzuję, że w sporządzonym opisie moich oczekiwań, sztandarowym warunkiem była niska cena. Ta seria koncepcyjnie miała być ukłonem w stronę młodzieży, której nie stać na drogi sprzęt. Na zakup siódemki i ósemki – niestety należy już przeznaczyć większą sumę pieniędzy. To nie tak, że tanią i długą wędką łowić się nie da. W dobrych rękach pewnie dałoby się, i to nawet efektywnie. Ale bez wątpienia będzie to po prostu uporczywe! Wędkarstwo ma nas bawić, a nie męczyć. Na ten moment trzeba się liczyć z wydatkiem minimum 100 zł za każdy metr długiego i klasowego bata. Ze względu na nieuchronną inflację – ta wartość będzie już pewnie tylko rosła. Zdaje sobie sprawę, że nie każdego od razu stać na całą bacianą armię. Jeszcze do niedawna radziłem sobie w ten sposób, że z dłuższych batów zdejmowałem dolne elementy. I tak z ósemki robiłem siódemkę, z siódemki – szóstkę itd. Oczywiście nie miały pełnych długości. Jednak zawsze to była jakaś alternatywa, żeby np. mieć dwie wędki o zbliżonej długości, z różnymi zestawami. Ktoś może powiedzieć: taki bat bez dolnika traci dużo ze swojej akcji i wyważenia. No i co z tego? Dziewiątki nie uznaję za niezbędną, wręcz przeciwnie. Natomiast zdaję sobie sprawę, że w pewnych warunkach, taki długi teleskop może być czymś niekonwencjonalnie skutecznym. Dziewiątki nie są ani przyjemne, ani łatwo operatywne. Ale tam, gdzie jest głęboko – największe znaczenie mają możliwości i zasięgi. Przy długich batach największym technicznym utrudnieniem jest żyłka dryfująca na powierzchni wody. Na głębokiej rzece, kanale, czy jeziorze będzie jej niewiele. Właśnie dlatego, łowienie w takich warunkach bardzo długim batem, może być dość precyzyjne i efektywne. Niestety dobra dziewiątka, to już naprawdę gruby wydatek. W grę wchodzi tylko topowa półka i 100 zł za metr raczej nie wystarczy. Oczywiście na myśli mam nówkę sztukę. Ale rynek wtórny jak najbardziej ma sens. Moim zdaniem baty nie zużywają się, są długowieczne. Z tego też względu oszczędzanie na nich nie jest dobrym pomysłem. Bat w wyczynie kojarzy się z szybkim łowieniem raczej niewielkich ryb – typowe myślenie tyczkarza. Natomiast na wielu lokalnych zawodach, dla wielu uczestników, metoda pełnego zestawu nie jest alternatywą dla tyczki. Po prostu jej nie mają. Jak już wiesz, sam „wywodzę się” z takich zawodów, stąd mój wielki szacunek i sentyment do tego poziomu rywalizacji. Niezależnie od tego, czy bat jest taktyczną alternatywą, czy nią nie jest – powinien być sprzymierzeńcem naszej skuteczności. Największe wrażenie robią te wędki, które są bardzo lekkie, sztywne i szybkie. Co ciekawe, jeśli bat spełnia te trzy warunki jednocześnie, to nie będzie optymalny do żadnego zastosowania! Z tych sztywnych i szybkich, przy łowieniu stosunkowo małym haczykiem – spada mnóstwo ryb. Mają zbyt tępą akcję – wyszarpującą delikatny haczyk. Za to, te dwie cechy będą idealne do „rzeźniczego tarmoszenia” średnich ryb. Niemniej, w Polsce łowiska oferujące tę formę nadzwyczaj rybnej rywalizacji, to głęboka nisza. Trochę więcej, niż kilka lat temu, w piękny kwietniowy weekend, w Elblągu odbywały się wyczekiwane po długiej zimie zawody. W tamtą sobotę odniosłem pamiętne dla mnie zwycięstwo. Okrasiłem je 27-kilogramami krąpi. Było ich około 230 szt. (Podczas szybkościowego łowienia często liczę ryby, to pozytywnie wpływa na moją koncentrację). Zawody pamiętne, bo do tamtego czasu, w rzeźniczych okolicznościach nie szło mi najlepiej. Zawsze coś przekombinowałem. Wtedy, to były idealne warunki do bata – krąpie nie za duże, za to bardzo dużo. Ale ja batem nie łowiłem, bo wylosowałem jedno z nielicznych stanowisk pod drzewami. Pamiętam, że tamto zwycięstwo było dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Stanowiło efekt skuteczności, której już nigdy później w takim stopniu nie powtórzyłem. Na te 230 ryb, spadły mi tylko dwie! W niedzielę tyczki już nie rozłożyłem. Tylko dwa 7-metrowe baty – legendarne Colmic’i Extreme. Innych nie miałem, w myśl zasady, o której już w tej książce wspomniałem. Musiałem mieć komfort posiadania najlepszego sprzętu, by móc o nim nie myśleć. No i całe szczęście, że te baty były kompatybilne z innymi długościami… Już po kilku minutach zawodów, przy dynamicznym wyrwaniu z wody tłustego krąpia, strzeliła mi jedna ze szczytowych sekcji… Później jeszcze nie raz wstawałem z kosza, zmuszony wymienić kolejny złamany element! Do tamtej pory, NIGDY, przez niemal 10 lat, w żadnym Ekstremie nie uszkodziłem, chociażby szczytówki… Stąd uważałem je za niezawodne. Mimo optymalnej taktyki nęcenia, nie mogłem rozwinąć skrzydeł, przez coraz bardziej wydłużające się hole i ogólne poirytowanie. Krąpie były większe niż w sobotę. A ja już po krótkim czasie wiedziałem, że moje wędki nie nadają się do ich siłowego „klatowania”. Do tego, podbieranie ryb na długim bacie, jest po prostu żmudnym i spowalniającym procesem. Zawody ukończyłem z wynikiem 23 kg, trzecim miejscu w sektorze i pęczkiem węglowych strzęp. Wtedy zrozumiałem, że w wędkarskiej fizyce cuda się nie dzieją. Jeśli coś jest lekkie, to nie będzie pancerne. Co z tego, że blank był szybki i sztywny, jeśli 200-gramowy krąp robił na nim co chciał. Zrozumiałem też, że siłowy hol nie powinien wynikać z dynamiki naszych ruchów – innymi słowy – szarpania się z rybą. To sam opór sprzętu powinien pozbawiać ją chęci walki. I tak się faktycznie dzieje. Ryba holowana na odpowiednio tęgim bacie, mocnej odległościówce, czy grubej gumie, po chwili namysłu – poddaje się. Kilka lat wcześniej, nad Kanałem Szymońskim dotarło do mnie, że z Extremów spada masa drobnych ryb. Bo są za sztywne. Efektywne stały się dopiero z bardzo długimi wklejkami. Trzymając ich strzępy po opisanej wyżej eskapadzie, wiedziałem już, że te wędki owszem mają zapas mocy, ale tylko przy normalnym wyważonym holu. Poza tym, zapas mocy i duża moc, to już nie było dla mnie to samo. Wyczynowe baty użytkowo dzielę na dwie kategorie. Pierwsza, podstawowa, to te lekkie i elastyczne zakończone pełną szczytówką (tzw. wklejką). Ich zapas mocy wynika z tego, że pod większą rybą, po prostu mocniej się uginają. Te klasowe, mimo swojej miękkiej pracy, mają dość szybką akcję. Sprzyja ona precyzji rzutów i kontroli zestawu. Takie baty są efektywne, bo nie gubią ryb. Druga kategoria, to baty o kilkadziesiąt gram cięższe, sztywne i szybkie. Takie, w których już wyraźnie czuć moc. Idealne do łowienia solidnymi zestawami. Tęgi blank i tępa akcja, skutecznie „gaszą” holowaną rybę. Celowo nie będę rozpisywał się na temat zastosowania w bacie gumowego amortyzatora. Bo go nigdy nie używałem. Zawsze odbierałem to, jako trochę profanację tej metody. Owszem na rzece, gdzie możemy zaciąć zwinnego i silnego klenia – ma to sens. Tylko ja ogólnie nie uznaję bata w kontekście polowania na duże ryby. Z tego samego powodu, na pytanie, jaki bat sprawdzi się do łowienia karpi? – odpowiadam – żaden. Zestaw Metoda pełnego zestawu to określenie, które niegdyś stale przewijało się w wędkarskiej prasie. Oznaczało łowienie zestawem o tej samej długości, co wędka. W ten sposób jasno rozróżniano ją względem dzisiejszej tyczki – metody zestawu skróconego. Ma to większy sens, ponieważ wędka do pełnego zestawu wcale nie musi być teleskopowa. W latach 90. technologicznie łatwiej było uzyskać długi i operatywny kij, poprzez nasadowe łączenie elementów. Dzięki temu wędka mogła mieć dwa zastosowania. Co ciekawe, Brytyjczycy do dziś tę tradycję skutecznie kultywują. Wybór spławika W budowie pełnego zestawu jest jedno fundamentalne ograniczenie – zależność jego ciężaru względem długości. Po prostu zbyt lekkim zestawem nie będziemy mogli skutecznie operować (w domyślnie zmiennych warunkach). Z mojego doświadczenia ta zależność wygląda następująco (długość zestawu -> jego minimalny ciężar): 9 m -> 3 g | 8 m -> 2 g | 7 m -> 1,5 g | 6 m -> 1 g | 5 m -> 0,6 g | 4 m -> 0,4 g | 3 m -> 0,2 g Oczywiście w idealnych warunkach dałoby się jeszcze nieco lżej. Niemniej z mojej praktyki wynika, że nie przynosi to wymiernych korzyści, wręcz przeciwnie. Skuteczności należy doszukiwać się w innych aspektach. W kontekście zestawu, jak sama nazwa wskazuje, będzie to zestawienie jego elementów. Średniej długości plastikowa antenka, oliwkowy korpus i metalowy kil – tak wygląda mój ulubiony, standardowy i uniwersalny spławik do bata. Tak naprawdę, w tym kontekście – nic innego nam nie potrzeba. Jedynym elementem tego zestawienia, który musi się zmieniać względem różnych łowisk, to antenka. Do rzecznej przepływanki antenka musi być odpowiednio grubsza i tym samym bardziej wyporna. W nurcie zdecydowanie lepiej, jak będzie „za tłusta”, niż za chuda. Jej pływalność jest najważniejsza, a czułość drugorzędna. Zatapiać ją powinny wyłącznie ryby i ewentualne zaczepy, a nie opór wleczonej po dnie przynęty. Dlatego odpowiednia wyporność (nośność) antenki w rzecznym spławiku, jest tak ważna. Przy finezyjnym rzeźbieniu (szczególnie płotek), biorę pod uwagę antenkę szklaną. Ale nie jest to konieczność. Ta standardowa – plastikowa – też będzie ok. Kiedy widzę, że ryby mają problem z jej zatopieniem, bo czują opór – doważam ją ołowianym pyłkiem. W pozostałych okolicznościach, standardowa, niezbyt gruba, plastikowa antenka zawsze będzie optymalna. Według fizyki, materiał z jakiego wykonana jest antenka – nie powinien mieć znaczenia. Liczyć ma się jedynie jej średnica. Ale każdy doświadczony spławikowiec dostrzega, że jednak te subtelne różnice w sygnalizacji brań istnieją. Włókno szklane jakby mniej „klei się” wody i łatwiej topi. Ogólnie dostrzegam zależność, że im cięższy jest materiał antenki, tym jej wrażliwość na sygnalizację brania jest większa. Być może dlatego spławiki z metalową antenką są tak wybitnie czułe. W kolejnych rozdziałach pewnie jeszcze nie raz do tego zagadnienia powrócę. Bo nauka to jedno, a wędkarska praktyka to drugie. Metalowy kil zawsze jest ok. Znam zawodników, którzy innego materiału w tym podzespole, nie uznają ( Diego Da Silva). Chodzi o stabilność. Spławik z metalowym kilem pewnie siedzi w wodzie, nie buja się. Moim zdaniem, jest to atut jedynie w kontekście łowisk płytkich. Tam gdzie jest głęboko (powyżej 2,5 m), rolę stabilizatora pełni woda napierająca na żyłkę zestawu. I przyznam, że wtedy preferuję już stateczniki węglowe. Mimo że w obu wariantach spławik zachowuje się równie stabilnie. Ten z metalem na dole zawsze stoi pionowo. Ten z węglem niekoniecznie. Zastopowany wędką, podczas ruchu wody (np. dryfu lub lekkiego uciągu) – liniowo ułoży się z żyłką. W ten sposób mogę znacznie lepiej wyczuć, co dzieje się z zestawem, a tym samym z moją przynętą. Ponadto, przy znacznej głębokości i wodzie, która płynie – sygnalizacja brań, na spławikach z metalowym kilem, jest „ostrzejsza” i przez to mniej czytelna. Przynajmniej dla mnie. Z powyższych zasad w przypadku bata – nie korzystam w pełni. Dlatego, że w tej metodzie nieustannie poprawiam (koryguję) ułożenie żyłki, pomiędzy wędką i spławikiem. Tak więc atut „zakotwiczenia” spławika metalowym dolnikiem – ma jeszcze większe znaczenie. Bo nie wyskakuje z wody, wraz z podrywaną żyłką. Jest to szczególnie istotne w warunkach niekorzystnych dla pełnego zestawu. Wówczas lekki konstrukcyjnie spławik (z węglowym kilem) będzie bardziej podatny na działanie wiatru – przesuwanie, przechylanie się. Dopiero przy dużych głębokościach (powyżej 3,5 m), do bata, będzie wystarczająco stabilny. Innym wyjątkiem jest rzeczna przepływanka. W tej metodzie węglowy statecznik to dodatkowy atut – w kontekście pływalności spławika i ogólnie „czucia” zestawu. Oliwkowy korpus to klasyka i uniwersalność. Nie bez powodu. Ten kształt po prostu jest najbardziej optymalny w kontekście… no jakżeby inaczej – stabilności! To czy ta oliwka jest mniej, czy bardziej rozciągnięta, na wodach stojących i kanałach nie ma istotnego znaczenia. Za to na rzece, ta bardziej korpulentna będzie lepsza. Od tego wszystkiego jest jeden wyjątek. Przy szybkościowym łowieniu, na wodzie stałej, najlepiej sprawdzi się tzw. ołówek. Taki spławik znacznie szybciej się ustawia i lepiej sygnalizuje brania z opadu. Kiedy ryba przechwyci przynętę, to taki ołówek zamiast się momentalnie spionizować, pozostaje z lekko przechylonym i „wibrującym” nad wodą korpusem. Jeśli ryb jest dużo, to takich brań jest wiele. Stąd wyraźna i czytelna sygnalizacja – sprzyja naszej skuteczności. Nie bez powodu, taki właśnie kształt mają spławiki uklejowe. Wadą ołówków jest generalnie brak stabilności. W niekorzystnym wietrze będą miały sens tylko na krótszych batach tzw. uklejówkach. Lepiej sprawdzą się także te z krótkim metalowym kilem. Żyłka do bata Pełny zestaw to długi zestaw. Długi zestaw to dużo żyłki. A jak czegoś jest dużo, to zazwyczaj ma istotne znaczenie. W tym przypadku kluczowe będą: rodzaj i średnica. Kolejność nie jest przypadkowa. Niektóre żyłki, szczególnie te twardsze, bardziej pancerne, ze względu na swoją technologiczną strukturę, są cięższe. I do bata nie będą dobrym wyborem. Dlatego że taka żyłka mocniej przywiera do wody. Albo jak ja to mówię – klei się wody. W przypadku tych najtwardszych (np. powlekanych fluorocarbonem), mogą wręcz delikatnie zatapiać się. W łowieniu batem najważniejsza jest kontrola nad zestawem. W praktyce chodzi o to, aby oddziaływanie żyłki względem spławika było możliwie neutralne. Jeśli ta, pod wpływem ruchu wody, czy wiatru układa się w tzw. balon, to napinając się, coraz szybciej przesuwa spławik. W konsekwencji nasza przynęta już nie prezentuje się naturalnie na tle jej otoczenia. Łatwo sobie wyobrazić, że jeśli na dnie wszystko spokojnie leży, a nasz robak płynie, to raczej nie wzbudzi zaufania ostrożnej ryby. Dlatego ewentualne branie będzie nerwowe i pewnie nieskutecznie zacięte. Rzadko jest tak, że warunki nam sprzyjają. Stąd żyłką cały czas musimy pracować – niwelować ten „nadmuchiwany” przez wiatr balon. A łatwiej jest operować taką, która jest lekka i z łatwością odrywa się od powierzchni wody. Jeśli jest inaczej, to przy takim szybkim ruchu wędką, będziemy nie tylko wyrywali żyłkę, ale i spławik. W konsekwencji znowu nienaturalnie poruszali przynętą. Dokładnie ta sama zasada dotyczy łowienia metodą rzecznej przepływanki. Dlatego żyłki tzw. bolońskie będą idealne także do bata. Co do zasady, to co jest lekkie – nie jest zbyt mocne. Podobnie jest z lekkimi żyłkami. Są zdecydowanie mniej wytrzymałe, niż inne rodzaje. Ale jako, że batem zazwyczaj nie łowimy tęgo na przyponie, nie ma to aż takiego znaczenia. Za to istotnym atutem takich żyłek jest ich elastyczność, która sprzyja amortyzacji zestawu i tym samym naszej efektywności. Moim punktem wyjścia do pełnego zestawu jest średnica 0,14 mm – realne czternaście. Czasem dzwoni do nas oburzony klient i mówi: „ta wasza żyłka to gówno! Dwunastka dżaksona jest dwa razy mocniejsza!”. Jeszcze nie wszyscy rozumieją, że niektóre firmy, które powstawały w latach 90., podobnie jak politycy – do dziś kultywują propagandową efektywność. Nie liczy się rzeczywistość. Liczy się dopasowanie informacji do oczekiwań odbiorcy. Poniżej 14stki schodzę tylko, przygotowując lekkie zestawy – do 1 g –> 0,12 mm. Zakładając, że jest to realne 12, to sprawdzi się również w takiej sytuacji, jaką opisałem w przypadku zawodów na Szczycionku. Tam wspomniałem o 0,10, ale wtedy używałem taniego i przegrubionego Siglonu. Cieniej zszedłbym już tylko w zestawach do łowienia trudnych uklei (ewentualnie płotek). Miękka żyłka 0,10-11 znacząco wpływa na wyższą wartość współczynnika skuteczności: (ryby wyjęte / zacięte) x 100%. Ma to sens, kiedy uklei jest mało i liczy się każda sztuka. Te rybki mają bardzo delikatne pyszczki. Jeśli jest „za twardo”, to podczas zawodów możemy zgubić nawet kilkadziesiąt procent zaciętych sreberek. Innymi słowy skazać się na frustrację. Ponadto teoretycznie naiwna drobnica – poddana presji zawodów – staje się niechętna wobec nienaturalnie dryfującej przynęty. A im cieńsza żyłka, tym lepsza kontrola nad lekkim zestawem, szczególnie w wietrzny dzień. Kiedy łowię dużo ryb (jedną na minutę i więcej), względnie mocnym haczykiem – już od trzech gram nie waham się użyć średnicy 0,16 mm. W takich warunkach brania następują szybciej, niż potrzeba ponownego ułożenia żyłki. Za to kluczowa dla utrzymania tempa łowienia staje się niezawodność zestawu. Po prostu nie mogę dopuścić do jego definitywnego splątania. Z dwóch powodów. Raz, że to zawsze strata cennego czasu. A dwa, w kontekście wysokiej skuteczności, niezwykle ważne jest wczucie się w konkretny zestaw. Także ewentualna awaria tego łownego, to strata podwójna. Do „grubego” łowienia (jak np. w Elblągu) i spławików powiedzmy 5 g i więcej, lepsza będzie osiemnastka. Z tego samego powodu, jaki opisałem w poprzednim akapicie. Chodzi tylko o uwzględnienie większego kalibru zestawu (haczyka) i łowionych ryb. Oliwka czy śruciny? Obciążenie w batowym zestawie standardowo „buduję na oliwce”. Moja filozofia jest tutaj bardzo, ale to bardzo prosta. Mianowicie obciążenie główne musi być jak najbardziej mobilne. Dlatego że jego odległość względem haczyka jest kluczowa dla naszej efektywności. A z tym wiąże się stała potrzeba szybkiej zmiany ustawienia oliwki. Zasada jest następująca. Mam problem z zacięciem, po spławiku (szarpanych braniach) czuję, że rybom jest „ciężko” – oliwkę przesuwam w górę. Do momentu, aż skuteczność wzrośnie. Kiedy dostrzegam, że ryby rozkręcają się (po prostu w polu nęcenia pojawia się ich więcej), stają się bardziej ufne i agresywne – oliwką jadę w dół. W ten sposób przyspieszam ustawianie się zestawu i tym samym sygnalizację brań. Jeśli te ponownie stają się nerwowe, a zacięcia puste – oliwkę znowu nieco podnoszę. Wszystko dzieje się intuicyjnie – metodą prób i błędów. Od teorii ważniejsze jest, abyś po prostu zdawał sobie z tego sprawę. Nie pozostawał bierny wobec nieskuteczności. Często na zawodach obserwuję sąsiadów, którzy mimo niepowodzeń, nic nie zmieniają. Kształt oliwki generalnie nie ma znaczenia. Natomiast w nawiązaniu do jej mobilności, bardzo wygodne są te mocowane na igielitach. Co jeszcze jest ważne, to możliwie najmniejsza liczba dodatkowych śrucin! Poza tymi sygnalizacyjnymi, najlepiej, jakby na zestawie znalazły się tylko dwie lub trzy blokujące oliwkę, plus ewentualne pyłki doważające spławik (nad oliwką). Jeśli będzie ich więcej, to nic nie szkodzi. Po prostu im jest ich mniej, tym łatwiej je przesuwać wraz z głównym obciążeniem. Jeśli chodzi o obciążenie sygnalizacyjne – w zestawach batowych jestem zwolennikiem stosunkowo większego, niż standardowe. Wiąże się to z fundamentalną zasadą utrzymania stabilności, czyli naturalnej prezentacji przynęty. Uważam, że wielkość obciążenia sygnalizacyjnego, z perspektywy ryby jest mniej istotna, niż położenie oliwki. Bo czymże jest te 0,1 czy 0,2 g, w odniesieniu do 2, czy 3 g, które ryba potencjalnie może wyczuć podczas ostrożnego brania. Wpływ na moją interpretację ma też doświadczenie podlodowe. Mormyszka, jako jedyna dopuszczalna metoda na zawodach podlodowych, to nic innego jak haczyk wlutowany bezpośrednio w kawałek metalu (wolframu). Pod względem technicznym o jej skuteczności, w 90%, decyduje jej waga i wielkość haczyka. Mormyszka o masie 0,2 g uznawana jest za finezyjną „pchełkę” – do delikatnych brań. Tak więc, jeśli ryba nie ma problemu zaatakować ochotkę przymocowaną bezpośrednio do „obciążenia sygnalizacyjnego”… to tym bardziej nie będzie miała zastrzeżeń, jeśli ten ciężar znajdzie się 15 cm (i więcej) od haczyka! Przygotowując pełny zestaw, który nie jest ukierunkowany na konkretne zawody (czyli najczęściej, bo nie lubię wiązania po treningach), to mocuję na nim trzy małe śruciny sygnalizacyjne – zamiast jednej dużej. Np. moim standardem do 3-gramowego spławika (i bata) jest „sygnał” o masie 0,2 g. I jeśli taki zestaw przygotowuję typowo na Kanał Szymoński, gdzie łowi się szybkościowo, wówczas zakładam jedną dużą śrucinę nr 3 (0,2 g). Ale kiedy nie znam jego przeznaczenia – w to miejsce wolę zamocować trzy śruciny nr 6 (0,1 g). Dlaczego trzy, a nie dwie (przecież 2 x 0,1 = 0,2 g)? Bo ta dodatkowa może przydać się w dwóch skrajnych sytuacjach. Pierwsza. Kiedy ryby biorą jak szalone – sygnalizację brań i szybki opad przynęty, lepiej uskutecznić większym obciążeniem sygnalizacyjnym, niż zbyt nisko ulokowanym głównym. Zgodnie z tym, co naisałem w poprzednim akapicie. Druga. Kiedy ryby są trudne lub stoją wyżej nad dnem (jest sporo brań z tzw. opadu) – wysokie ulokowanie oliwki i trzypunktowe rozłożenie śrucin, odciąży przynętę i jednocześnie wydłuży jej opad. Często jest to ważne, szczególnie w kontekście łowienia płoci. Na moich zestawach wygląda to następująco: Zestaw 0,3 – 0,5 g -> 3 x śrucina nr 11 | 0,6 – 0,8 g -> 3 x nr 10 | 1,0 – 1,5 g -> 3 x nr 9 | 2,0 g -> 3 x nr 8 | 2,5 g -> 3 x nr 7 | 3,0 g -> 3 x nr 6 | 4 – 5 g -> 3 x nr 5 | 6 – 8 g -> 3 x nr 4 Jak już wspomniałem wyżej, dwie z trzech śrucin stanowią mój standardowy sygnał dla konkretnego zestawu. A trzecia wyjściowo trafia pod oliwkę, dając ewentualne dodatkowe możliwości. Kończąc temat obciążenia, wspomnę o oczywistym wyjątku. W zestawach uklejowych i ogólnie tych do 1 g, oliwki się nie stosuje. Główne obciążenie robię z wianuszka śrucin, które są albo tej samej wielkości, albo, idąc w górę, różnią się jednym rozmiarem. Uznajmy teoretycznie, że 10 śrucin to takie minimum. Np. spławik 0,4 g w zamyśle wyważę stosując: 3 x nr 11 i 7-8 x nr 10. Ostatecznie jakbyś się zastanawiał, czy 9 może być, a 13 to już nie za dużo – spokojnie, ryby ich nie liczą. Utarło się, że przy łowieniu uklei całe obciążenie powinno być skupione przy przyponie. Stąd taki długi wianuszek, aby opad przynęty był bardziej swobodny i naturalny. Jednak kurczowe trzymanie się tej zasady (skupionego obciążenia), to moim zdaniem błąd. Prawdziwa efektywność budowania wyniku bierze się ze skuteczności, a nie przyspieszania czegokolwiek (w tym przypadku sygnalizacji brania). Mając wiele pustych zacięć (i jednocześnie idealnie doważoną antenkę), wiem, że poza zmianą haczyka na mniejszy, pozostaje mi jeszcze odsunięcie głównego obciążenia, o 10-15 cm. Przy przyponie pozostawiam tylko dwie małe śruciny. W przypadku bardzo trudnych do wcięcia uklei, tą drugą ustawiam pomiędzy sygnalizacyjną a obciążeniem głównym. To zawsze działa – podnosi moją skuteczność! Wielkość haczyka Łowiąc tyczką – w zakresie prezentacji przynęty wiele możemy zmienić i dostrzec natychmiastową różnicę np. całkowicie stopując zestaw. Batem w większości warunków nie jest to możliwe. Nie mamy, aż tak precyzyjnej kontroli nad naszą przynętą. Dlatego, jeśli tempo brań mnie nie satysfakcjonuje, to znacznie szybciej, niż przy tyczce – zmieniam haczyk na mniejszy. I często okazuje się to przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Ale oczywiście nie zawsze tak musi być. Trzeba kalkulować. Bo co z tego, że branie leszcza będzie szybsze, jeśli ryzyko jego spięcia znacząco wzrośnie? A każdy z nas wie, że nie ma nic gorszego, niż zaraz po zacięciu spiąć leszcza, jeszcze w polu nęcenia… Natomiast przy drobnicy mniejszy haczyk nie dość, że prawdopodobnie przyspieszy tempo brań, to zwiększy także procent tych efektywnie wykorzystanych. Schodząc rozmiarem w dół, w pierwszej kolejności wybieram te mocniejsze wersje. Jeśli to nie pomaga, dopiero wtedy haczyk zmieniam na delikatniejszy. Jednocześnie dostosowuję do niego zacięcie i uważność podczas holu ryby. Jasna sprawa. Długość Przygotowując zestaw w domu, nigdy go dokładnie nie mierzę. Biorę tylko pod uwagę, do jakiego najdłuższego bata mogę go potencjalnie użyć. Można liczyć obroty na drabince lub na biurku oznaczyć długość jednego metra. Ale nie ma sensu mierzyć co do centymetra. Oby tylko na stanowisku nie tracić czasu i koncentracji na dowiązywanie żyłki. Dopiero nad wodą, kiedy wezmę wędkę do ręki, jestem w stanie ocenić – o ile zestaw powinien być od niej krótszy, żeby było mi wygodnie. Jest to kwestia indywidualna, chociażby ze względu na długość rąk. Moje są krótkie. Stąd raz, że nieco dłuższy zestaw będzie dla mnie wygodniejszy, a dwa, niweluję jego zasięg względem długorękich kolegów. Na pewno w długich batach gumkę do haczyka zaczepimy na dolniku wyżej, niż w uklejówkach. Im krótsza i lżejsza wędka, tym niżej możemy ją chwytać (przy łowieniu uklei te 20 cm dodatkowego zasięgu często ma znaczenie!). Ugięcie wędki podczas holu też będzie miało jakieś znaczenie. Poza tym, haczyk powinien swobodnie wpadać w nasze ręce, bez zbędnego wymachiwania. Lepiej, jak zestaw będzie odrobinę za długi, niż za krótki. Choćby z tego względu, że łatwiej jest go skrócić, niż wydłużyć. Ponadto im krótszy jest zestaw względem kija, tym trudniej jest lądować rybę w podbieraku. Często podczas holu, musimy mocniej nagiąć szczytowe sekcje, bo brakuje nam jeszcze tych kilku centymetrów. A pewnie jak każdy znasz ten ból, kiedy fajna ryba spada dosłownie tuż obok podbieraka! Po ważeniu okazuje się, że to właśnie jej zabrakło do zwycięstwa… Technika łowienia Pierwsze, co przychodzi mi do głowy: łowienie batem jest banalne. Wystarczy machnąć i zestaw już jest w wodzie. Po braniu szarpnąć wędką do góry i ryba sama wpadnie w ręce…. Idąc tym tropem, spinning też jest banalny. Wystarczy rzucić i trafić przynętą do wody. Szczupak jak weźmie, to sam się zaczepi… A tak serio, w obu przypadkach łatwy jest tylko próg wejścia. Przykładowo, będąc laikiem nieporównywalnie szybciej zaczniemy wyjmować ryby na feeder, niż na odległościówkę. Dlatego, że w zdobyciu podstawowych i zarazem niezbędnych umiejętności, te metody dzieli przepaść. Batem ryby może łowić każdy, od pierwszej sesji. Ale łowić a łowić skutecznie, to już coś zupełnie innego. Szczególnie dla ciebie ambitnego wędkarza. Zarzut Zacznę od takiej anegdoty z zawodów. Kiedy kolega obok dynamicznie wymachuje zza pleców długim batem, wówczas nieskromnie mówiąc, czuję, że to nie będzie wyrównany pojedynek. Zestaw wyrzucony w ten sposób jest napięty jak struna. Od szczytówki po haczyk. Wiąże się z tym wiele drobnych konsekwencji. Wiatr napierając na napiętą żyłkę, natychmiast ściąga i przesuwa zestaw. Nasza przynęta już od pierwszych chwil wygląda co najmniej podejrzanie (na tle otoczenia). Niezależnie od wiatru, tak czy siak natychmiast musimy podciągnąć spławik, bo na naprężonej żyłce ryba szybko wyczuwa opór. A wtedy brania są nerwowe i niepewne. To taka dodatkowa strata czasu. Dopiero co zarzuciliśmy zestaw, a już musimy nim szarpać i go poprawiać. Także wymach zza pleców rozpoczyna ciąg zdarzeń, które na naszą skuteczność będą wpływać wyłącznie źle. W praktyce wygląda to tak, że taki „zamachowiec” robi dużo świstu i zamieszania. Puste zacięcia powodują wzrost irytacji. I z czasem wymachy stają się jeszcze ostrzejsze. Takie błędne koło. Dobry baciarz na tle zamachowca jest niczym cicha myszka. Jego ruchy są spokojne i opanowane. Daleko mu do jakichkolwiek przejawów chaosu. Zwraca na siebie uwagę dopiero, kiedy holuje większą rybę. A jak wyrzuca zestaw? Oczywiście spod siebie. W jednej ręce ma przypon, w drugiej wędkę. Dynamicznie, a zarazem lekko podrywa ją ku górze, i w ten sposób bezszelestnie wyprowadza zestaw przed siebie. Ten wpada do wody, jakby ciszej, niż powinien. Ruchy, to jest coś co łatwo pokazać, a trudno opisać. Ale chociaż spróbuję naświetlić efekt, jaki uważam za optymalny. Teoretycznie ujmę to mniej więcej tak: po zarzucie żyłka pomiędzy szczytówką i spławikiem powinna opaść liniowo, ale bez strunowego napięcia! W praktyce robię to następująco: przed lądowaniem obciążenia w wodzie, lekko uniesioną szczytówką wyhamowuję zestaw tak, aby oliwka wpadła nieco bliżej, niż, gdyby odleciała na pełny liniowy zasięg żyłki i wędki (jak przy wymachu zza pleców). Ołów wytraca prędkość i do wody wpada zdecydowanie mniej hałaśliwie. Oczywiście świadomość to za mało. Jak zawsze niezbędne będzie nabranie wprawy i w konsekwencji automatyzmu. Jest jeszcze jeden możliwy efekt zarzutu pełnego zestawu. Przydaje się przy szybkościowym łowieniu lub, kiedy chcemy ominąć przeszkadzającą w toni drobnicę (najczęściej ukleje). Polega on na tym, że ołów i spławik wpadają do wody mniej więcej w tym samym miejscu. Ale obciążenia już nie wyhamowujemy. Staramy się, aby do wody wpadło swobodnie – na luźnej żyłce (przez dynamiczne opuszczenie szczytówki w ostatniej fazie). Dzięki temu oliwka wraz z haczykiem lecą do dna niemal pionowo. Znacznie szybciej, bo nie holują za sobą spławika, który oczywiście też ustawi się szybciej. Krótko mówiąc – wszystko dzieje się szybciej – kosztem jedynie prezentacji opadającej przynęty. Ale umówmy się. Jak ryb jest dużo, albo ukleje przysłowiowo nie dają nam żyć, prezentacja jest najmniej ważna. Ponadto ta technika świetnie sprawdzi się na łowiskach głębokich. Przy klasycznym wachlarzu (kiedy żyłka między spławikiem i oliwką jest napięta) – opad przynęty bardzo się wydłuża. I jeśli ryb szukamy przy dnie, to nie ma sensu tracić na to czasu. Tym bardziej, gdy w toni grasuje niepożądana drobnica. Oczywistym wyjątkiem od tego, co wyżej napisałem, jest łowienie uklei. Zestawy uklejowe, poza wyjątkami, są zbyt lekkie do wyprowadzania ich spod siebie. Ponadto plusk uderzenia zestawu o wodę, często bywa dla uklei wabiący, podobnie jak ten wpadającej zanęty. Kontrola zestawu Mam poczucie, że w tym rozdziale niemal na każdym kroku przewijało się znaczenie kontroli zestawu, oraz stabilnej i tym samym naturalnej prezentacji przynęty. Dlatego, żeby nie przynudzać, spróbuję dopowiedzieć tylko to, o czym mogłem nie wspomnieć. Wszystko sprowadza się do fundamentalnej zasady: im mniej żyłki leży na wodzie, tym lepiej – dla kontroli zestawu i skuteczności zacięcia. Kiedy warunki nam sprzyjają i możemy trzymać wędkę dość wysoko uniesioną, zwyczajnie będzie nam łatwiej. Natomiast na wodzie płynącej jest to po prostu konieczne. Im bardziej zadzieramy kija ku górze, tym lepszą mamy kontrolę nad spławikiem. Ale jednocześnie skraca nam się dystans, na którym łowimy. Przykładowo. Rzeka Elbląg ma około 4 metrów głębokości. Czyli teoretycznie pełnym 8-metrowym zestawem, możemy tam łowić na dystansie około 11,5 m (15,5 – 4). Jednak w praktyce, aby właściwie prowadzić i kontrolować ten zestaw, kule powinniśmy wrzucić na odległość 10 m. Zgodnie z zasadą, że lepiej ciut za blisko, niż za daleko. Kiedy rozkładamy i bata, i tyczkę, sprawdźmy jego dokładny (i dla nas wygodny) zasięg względem tyczki. Dystans tyczki możemy skrócić uchwytem, wydłużyć krótkim dopalaczem. Batem łowić ciut bliżej – nie ma problemu, będzie nawet łatwiej. Ale w drugą stronę, to już nie działa. Dlatego przygotowując się pod te dwie metody, to bat powinien determinować odległość pola nęcenia, ponieważ jego możliwości są mniejsze. Zacięcie Amortyzacja bata nigdy nie będzie tak doskonała, jak przy idealnie dopasowanym do haczyka amortyzatorze z tyczki. Tak samo kąt zacięcia ryby nie będzie tak optymalny, jak przy zestawie skróconym. Tak więc kwestia wyczucia odgrywa tutaj skrajnie ważną rolę. Nie wiem, czy da się precyzyjnie opisać siłę zacięcia. Jeśli tak, to pewnie byłoby to bardzo skomplikowane. W każdym razie, zacięcie powinno być tylko minimalnie bardziej dynamiczne, niż samo wyjęcie zestawu z wody. To w niczym nie może przypominać gwałtownego szarpnięcia! Im ostrzejsze zacięcie, tym większe ryzyko, że wokół wbitego haczyka powstanie „wyrwa”, w której zadzior ma więcej przestrzeni na wypięcie się. Na pewno nieraz, podczas wyczepiania zauważyłeś, że haczyk dosłownie wypadał z pyszczka ryby. Dlatego tak często odpinają się w podbieraku. I z tego samego powodu, do łowienia drobnicy, nie sprawdzają się haczyki z nadmiernie grubego drutu. Bo kiedy zatniemy za lekko, to haczyk nie wbije się (ze względu na niską masę ryby), a kiedy za mocno – to już wiemy. Jak od wszystkiego są wyjątki. Czasem okoliczności zmuszają nas do zastosowania bardzo mocnego haczyka, a jednocześnie nasza wędka, to dalej ten sam finezyjny bat wykończony elastyczną wklejką. Wtedy oczywiście zacięcie musi być zdecydowanie mocniejsze, bardziej dynamiczne. Inaczej haczyk mógłby się zwyczajnie nie wbić. Podobnie, kiedy łowimy na głębokim łowisku, niezależnie czy tyczką, czy batem, w zacięciu należy wyczuć poprawkę na opór wody i rozciągliwość zestawu. Batomaczówka… W tej książce, to będzie pierwszy fragment, w którym teoria miażdżąco przytłoczy moje praktyczne doświadczenie. Na zasadzie – znam, rozumiem, ale nie stosowałem… A dokładniej, tylko raz łowiłem w ten sposób. Mam na myśli metodę tzw. frangielki, którą ja nazwałem „batomaczówką”. Teraz być może zadajesz sobie pytanie: „Kacper, po co piszesz o czymś, co w twojej karierze nie odegrało żadnej roli?!” Ano nie odegrało. Ale tylko dlatego, że wówczas, kiedy ta metoda mogłaby przynosić mi dodatkowe profity, ja po prostu jej nie znałem! O batomaczówce dowiedziałem się przypadkiem. Stało się to po tym, jak Rive do swojej oferty wprowadziło wędkę opisaną jako kij do frangielki. Zaciekawiłem się, kupiłem ją… I od wielu lat stoi nieużywana w moim składziku. (Właśnie poczułem nagły przypływ emocji, aby w końcu ją uzbroić). Ta frangielka to nic innego, jak już wyżej wspomniana old school’owa wędka w stylu brytyjskim. Czyli nasadówka, która może służyć zarówno do pełnego, jak i skróconego zestawu. Jak sama nazwa wskazuje – ta metoda, to połączenie bata i maczówki. Oczywiście w dużym uproszczeniu, bo różne określenia, można różnie interpretować. Na przykład dla mnie każde połączenie wędki, kołowrotka i spławika, w którym zestaw wyrzucamy poza zasięg samej wędki – to odległościówka. No bo dzięki użyciu kołowrotka, mogę łowić na różnych odległościach – ot taka prosta interpretacja. Ale u kultowych wędkarsko Wyspiarzy ten podział jest szerszy. Bo u nich są dwie metody. Nie pomylę się chyba, jeśli napiszę, że jedna to tzw. metoda angielska (czyli klasyczna odległościówka), a druga to waggler. W tej drugiej, co do zasady, nie topi się żyłki i łowi raczej blisko (do tego tematu wrócę w kolejnym rozdziale). W każdym razie, frangielka, tłumacząc po zachodniemu, to będzie wariacja już nie dwóch, a trzech metod – bata (wędka i długość zestawu), odległościówki (topienie żyłki) i wagglera (spławik i obciążenie)… Przechodząc do konkretów. W batomaczówce łowimy pełnym zestawem, zbudowanym na tonącej żyłce, ze spławikiem typu waggler. I pewnie już zauważasz potencjalne atuty tej hybrydowej metody? Przede wszystkim, będzie to nieco większy zasięg, niż przy klasycznym bacie. No bo wędka i zestaw układają się liniowo (szczytówkę trzymamy tuż nad lub pod wodą). Do tego zatopiona żyłka nie wymaga korygowania jej ułożenia. Nie działają na nią ani wiatr, ani fala, jedynie naturalny dryf wody (naturalny to słowo klucz w kontekście prezentacji przynęty). No i najważniejsze – mamy spławik o podobnej wyporności, co klasyczny, ale całe główne obciążenie znajduje się bezpośrednio w jego konstrukcji. Na żyłkę trafia wyłącznie te sygnalizacyjne (około 10%). W ten o to sposób, długim batem możemy -łowić stabilnie i jednocześnie finezyjnie. Gdzie i kiedy batomaczówka może okazać się swoistym kilerem? Przede wszystkim na łowiskach płytkich, dając nam możliwość wyłamania się poza linię tyczek. I właśnie na takiej wodzie, ta metoda, a dokładniej wariacja wykorzystująca jej założenia, pozwoliła mi wybronić się z beznadziejnego stanowiska. Były to zawody Mivardi Day 2021, rozgrywane na niewielkim stawie w Czechach. Jedną z ustalonych reguł było to, że nie mogliśmy stosować wędki z kołowrotkiem. Tak więc wszyscy byli niejako ograniczeni zasięgiem tyczki. W pierwszej turze wygrałem swój sektor. I zgodnie z innym ciekawym punktem regulaminu – zwycięzca następnego dnia mógł wylosować tylko jedno z trzech stanowisk – tych, na których w sobotę zawodnicy zajęli ostatnie miejsca w swoich sektorach… No i mi trafiło się to najgorsze z najgorszych – w pierwszej turze padło na nim okrągłe 0. Okazało się, że pod tyczką było zaledwie 50 cm wody. U sąsiadów głębiej było tylko o 20 cm, ale to zawsze prawie o połowę więcej. Tamtego poranka, nieco przygnębiony (w końcu przejechałem niemal 1000 km), przypomniałem sobie o… frangielce! Nic by mi ta myśl nie pomogła, gdyby nie fakt, że w moim busie znaleźć można wszystko. A już na pewno żyłkę do macza. Szczęśliwie złożyło się, że w bocznych drzwiach miałem też kilka wagglerów (akurat tydzień wcześniej namiętnie je ćwiczyłem). To był dzień, w którym wspomniana bato-tyczka z Rive bardzo by mi się przydała (i znowu ta emocja, że w końcu muszę ją uzbroić). Przygotowanie zestawu zajęło mi dosłownie chwilę. Zamocować spławik i dosłownie kilka śrucin, to żadna filozofia. Natomiast problem stanowiło poprawne zarzucenie zestawu (4-gramowego wagglera) – tyczką. I to jest właśnie ta wspomniana wariacja. Po prostu, łowiąc długim batem, bez amortyzatota, zatrzymanie karpia byłoby prawie niemożliwe (pomijając już kwestię jego wytrzymałości). Co innego typowa frangielka, której jak już wiesz nie miałem. Po dłuższej chwili testów, stwierdziłem, że zestaw długości 5 elementowego topu, technicznie i zasięgowo, będzie optymalny. Wymachy z dłuższą żyłką prawdopodobnie skończyłby się złamaniem wędki. Od razu dopowiem, że tyczka do tego celu musi być naprawdę mocna. Moja Hydra Evo Slim, mimo że pancerna – czułem jej wysiłek podczas każdego wyrzutu. Nie przedłużając. Metoda tyczko-wagglera okazała się strzałem w dziesiątkę! Z beznadziejnego miejsca wybroniłem się na sektorową dwójkę. Przegrałem tylko z najlepszym skrajnym stanowiskiem. I gdyby nie to, że przez połowę tury motałem się (uczyłem się nęcić, zarzucać, zacinać i holować) – bez problemu dzięki tej wariacji bym zwyciężył. A i tak w generalce skończyłem trzeci. W ogóle należy zaznaczyć fakt, że na tym konkretnym łowisku, ta metoda nie miałaby sensu, gdyby nie zakaz stosowania kołowrotka. Zawsze maczówka z wagglerem, na duże ryby, będzie lepszym wyborem. No i powyższe zdanie idealnie podpowiada, dlaczego batomaczówka w praktyce nie ma dla mnie zastosowania. Po prostu, kiedy mam łowić poza zasięgiem tyczki – odległościówka jest dla mnie poręczniejsza. Ale dla osoby, która jeszcze jej należycie nie opanowała (a skuteczne łowienie na krótkim dystansie jest trudne) – batomaczówka może być ciekawą alternatywą. Szczególnie na łowiska płytkie. Ostrożne ryby mogą nie tolerować majtającej się nad ich głowami szczytówki i trzymać się nieco poza linią tyczek. Poza tym długi bat z klasycznym zestawem, na płytkiej wodzie, jest po prostu toporny (dużo obciążenia na żyłce) i nieefektywny (długi odcinek żyłki na wodzie). Do głowy przyszła mi jeszcze jedna potencjalna sytuacja nad wodą, która idealnie nawiązuje do tego, co napisałem we wstępie tego podrozdziału. Mianowicie, nim kupiłem swoją pierwszą tyczkę, minęła dekada moich amatorskich startów. I często batem musiałem radzić sobie w bardzo wietrzne dni. Przy porywistym bocznym wietrze frangielka, niezależnie czy na 5, czy 8-metrowej wędce zapewne byłaby dla mnie skuteczną alternatywą. Ale ja tej metody po prostu nie znałem… Tak więc jeśli nie masz jeszcze tyczki, koniecznie jej wypróbuj! Jako że jestem teoretykiem, a nie praktykiem batomaczówki, to szczegółów techniki samego łowienia opisywać nie chcę. No dobra… Napiszę, jak ja widzę to oczami wyobraźni, a ty po prostu sam sprawdź. A więc zamykam oczy i… Zestaw płynnym ruchem wyrzucam zza pleców, tak aby do wody wpadł na napiętej żyłce. Potem lekko zanurzam szczytówkę, dynamicznie cofam dolnik (łokciem do tyłu) i wyjmuję szczytówkę. Ten proces ma jednocześnie zatopić żyłkę, i zluzować ją pomiędzy szczytówką a spławikiem. Zacięcie to najpierw ruch szczytówką do boku, a potem wędkę płynnie prowadzę do góry. Podsumowując, jeśli ten temat cię zainteresował – spróbuj, przetestuj, a potem dopracuj detale. Uważam, że warto. Kacper Górecki
Na podstawie art. 14 ust. 1 i 2 i art. 15 ust. 2 ustawy z dnia 18 kwietnia 1985 r. o rybactwie śródlądowym (Dz. U. z 1999 r. Nr. 66, poz. 750 z późniejszymi zmianami) Zarząd Województwa Zachodniopomorskiego, Uchwałą nr 292/14 z dnia 26 lutego 2014 r. w sprawie ustanowienia obrębów ochronnych na rzece Redze, Grabowej, Wieprzy Łowienie feederem w rzece. Feeder to jedna na najskuteczniejszych metod wędkowania i zarazem jedna z najprostszych metod wędkarstwa niewymagająca od wędkarza dziesiątek różnego rodzaju przynęt oraz dużego ekwipunku. Prostota tej metody a zarazem jej skuteczność zdobywa coraz większe rzesze fanów na całym świecie. Wędka (feeder) stosowana do łowienia w rzece powinna być odpowiednio mocna i mieć odpowiednio duży ciężar wyrzutu. Najlepsze i najbardziej uniwersalne są kije w przedziale 110-140g wyrzutu na pewno sprawdzą się na każdej rzece. Oczywiście w zależności od prądu wody dostosowujemy szczytówkę im większy uciąg tym sztywniejsza końcówka (szczytówka). Kołowrotek do feedera powinien być odpowiednio mocny i z precyzyjnym hamulcem. Podczas łowienia feederem (tzw. metoda gruntowa lub drgającej szczytówki) najpierw musimy dokładnie zbadać dno łowiska, w którym chcemy łowić. Najpierw zakładamy ciężarek (oliwkę) o gramaturze 30-60g (ciężar zależny od siły prądu rzeki oraz jej głębokości) i obrzucamy miejsce łowienia. Po opadnięciu ciężarka na dno podciągamy go w swoim kierunku sprawdzając czy na dnie rzeki nie ma zawad. Całą czynność powtarzamy kilkukrotnie rzucając zestawem z oliwką, co kilka metrów w lewo i prawo oraz dalej i bliżej. Po sprawdzeniu miejsca nęcenia i stwierdzając, że nadaje się do łowienia przystępujemy do gruntowania stanowiska. W rzece ważną sprawą jest znalezienie odpowiedniej rynny, w której gromadzą się ryby. Musimy ponownie obrzucać miejsce, w którym chcemy łowić. Jeżeli łowimy z brzegu rzeki rzucamy ciężarkiem w taki sposób, aby zestaw opadał za każdym rzutem o miej więcej metr dalej. Robimy to w następujący sposób. Rzucamy orientacyjnie kilka, kilkanaście razy rzucając dalej o metr do przodu. W momencie uderzenia ciężarka o wodę przytrzymujemy żyłkę, aby nie wysnuwała się z kołowrotka. Od mometu uderzenia zestawu o wodę zaczynamy równomiernie odliczać. Po opadnięciu obciążenia na dno kończymy odliczanie. Czynność tą powtarzamy do momentu, kiedy to wysądujemy najgłębszą część łowiska (najdłuższy czas opadania ciężarka). W miarę zgromadzonego doświadczenia ta czynność będzie nam przychodziła łatwiej. Łowiąc z tzw. główki – rynny szukamy rzucając w lewo i prawo, bliżej i dalej. Kiedy już znajdziemy naszą rynnę koniecznie po opadnięciu naciągniętego (przytrzymanego) zestawu żyłką zakładamy na klips kołowrotka (jest to bardzo ważna czynność, która pozwoli nam perfekcyjnie każdorazowo podać zestaw w to samo wysondowane miejsce, czyli naszą rynnę). Kolejną rzeczą jest dopasowanie odpowiedniego koszyka (obciążenia). Sekretem skutecznego łowienia zestawem gruntowym w rzece jest dopasowanie możliwie najmniejszego obciążenia, które mimo naporu nurtu utrzyma przynętę w miejscu. Ryba, która wówczas bierze przynętę zaburza delikatna równowaga sił, ciężarek lub koszyk delikatnie przesuwa się przekazując branie na szczytówkę. Koszyk, ciężarek musi mieć odpowiedni ciężar tak, aby nurt rzeki nie ściągał nam go z miejsca nęcenia i łowienia. Zakładaj koszyki, ciężarki stopniowo zwiększając ich wagę, aż do momentu, kiedy to prąd rzeki nie będzie go znosił. Kiedy już udało nam się dopasować gramaturę koszyka zanetowego możemy przystąpić do montażu naszego zestawu. Poniżej przedstawiam kilka opcji zestawu na rzekę. W rzekach możemy stosować różne rodzaje koszyków zanętowych. Koszyki na durzy nurt powinny być kwadratowe lub trójkątne dzięki tym kształtom lepiej utrzymują się na rwącym dnie rzeki. Na rzeki o mniejszym nurcie możemy stosować koszyki okrągłe. Zadaniem koszyków zanętowych jest dostarczenie zanęty w pobliże przynęty, która leży na dnie. Na wolno płynących, głębokich odcinkach rzek, w których występują leszcze można zastosować otwarty koszyk znętowy. W rzekach również dobrze sprawdzaj się koszyki zamknięte do robaków. Robaki w wolny sposób uwalniają się z koszyka. Po montażu zestawu możemy przystąpić do nęcenia wstępnego. Bardzo ważną rzeczą jest rzucanie zestawu w to samo miejsce. O ile odległość wytycza nam zablokowana żyłka na klipsie kołowrotka to kierunek rzutu najlepiej obrać w następujący sposób. Obieramy sobie punkt po drugiej stronie rzeki i rzucamy na niego może to być drzewo, budynek lub inny charakterystyczny punkt. Pamiętamy, że wędkę zawsze przy rzucie trzymamy pionowo oraz w osi naszego ciała (nie wyznacznikiem osi jest nasz nos). Na pewno z czasem ta czynność będzie automatyczna. Podczas wstępnego nęcenia rzucamy kilkanaście koszyków zanęty w tym momencie najlepiej nie mieć założonego przyponu z hakiem, jeżeli już go zamatowaliśmy to niezakładany na hak przynęty. Po opadnięciu koszyka na dno z zanętą odczekujemy około 30 sekund, po czym energicznie podrywamy 2-3 razy koszyk z dna „wytrzepując” zanętę. Ważnym elementem łowienia feederm w rzece jest odpowiednie ustawienie wędki tak, aby szczytówka dobrze sygnalizowała nam brania ryb. Kąt żyłki względem końcówki wędziska powinien wynosić od konta prostego do delikatnie rozwartego. Wędkę przy silnym nurcie ustawiamy jak najbardziej w pionie, aby żyłka znajdująca się w wodzie stawiała jej jak najmniejszy opór. W rzekach z małym prądem możemy wędzisko ustawić boczenie.
Odp: Łowienie na rzekach Tym, że na wody pzw zarybiane są ze składek wędkarzy w nim zrzeszonych. Jeśli ktoś dzierżawi wodę to może na niej prowadzić działalność rybacka i tylko w jego interesie jest żeby tej wody nie wyjałowić z rybostanu. A wtedy zezwolenia wędkarskie mogą być źródłem dodatkowego dochodu.
Pod koniec września opublikowaliśmy na naszym blogu pierwszą część poradnika, w którym umieściliśmy podstawowe informacje, dotyczące łowienia rzecznego. We wprowadzeniu skupiliśmy się na najważniejszych kwestiach, takich jak: specyfika wędkowania na rzece oraz ogólna charakterystyka rzek, dobór odpowiedniego sprzętu, czy też skompletowanie właściwej odzieży, która zapewni nam wygodę, komfort i bezpieczeństwo w często ekstremalnych, niekiedy też niebezpiecznych warunkach. 1. Wędkarstwo spinningowe Najpopularniejszą metodą, po którą sięgają entuzjaści łowienia rzecznego, jest spinning. Jeśli dopiero rozpoczynacie swoją przygodę z wędkowaniem, spieszymy z wyjaśnieniem: polega on na nieustannym zarzucaniu i ściąganiu przynęty w oczekiwaniu na reakcję ryby. Warto przy tym zaznaczyć, że spinning jest jedną z łatwiejszych i mniej wymagających technik, jeśli mowa o potrzebnym sprzęcie. Zaopatrzyć musimy się w podstawowy zestaw: wędkę, kołowrotek i dobrze wybraną przynętę. W zależności od tego, jakie wędzisko dobierzemy, stosować możemy spinning lekki (lekki kij z precyzyjnie dopasowanym obciążeniem, niezwykle finezyjna odmiana), średni (najbardziej powszechny, świetny przy polowaniu na szczupaka i sandacza) oraz ciężki (na przykład na trocie). 2. Wędkarstwo gruntowo-spławikowe Jak łatwo się domyślić, spinning doskonale sprawdzi się wówczas, gdy zależy nam na wędkowaniu bardzo aktywnym. Nie zapominajmy jednak, że spokojne połowy rzeczne również są możliwe – tutaj natomiast warto zdecydować się na metodę gruntowo-spławikową. Co kryje się pod tą nazwą? Nic innego, jak wędkowanie z brzegu (a także z łódki). W przypadku wersji gruntowo-spławikowej, potrzebować będziemy zestawu, składającego się z długiego wędziska (najlepiej około 4-metrowego), żyłki głównej, haczyka z przyponem (o długości około 30 centymetrów), obciążenia i, rzecz jasna, spławika, który sygnalizował będzie branie. 3. Taktyka Taktyka w przypadku łowienia rzecznego dotyczy głównie dwóch kwestii: dostosowaniu sprzętu do warunków, jakie w danym momencie panują na rzece oraz wybrania jak najlepszego miejsca, z którego dokonywać będziemy połowu. W odniesieniu do tego pierwszego aspektu, sprawa jest prosta – jeśli rzeka zachowuje się gwałtownie, nastawić się musimy na aktywne, wymagające, często też wyczerpujące wędkowanie. Jeśli na rzece jest spokojnie, możemy zdecydować się na spławik. Co do miejsca – w tym przypadku zadanie jest nieco trudniejsze. Spośród jakich wariantów możemy wybierać? Po pierwsze: zakręt, w który uderza nurt rzeki, gdzie poszukiwać możemy pstrąga oraz brzany. Po drugie: skarpa na prostce, idealna do wyszukiwania jazia i bolenia. Po trzecie: rafy, w których królują klenie. Po czwarte: zatoczki, wybierane przez te osoby, które planują złapać suma. Pamiętajmy też o przybrzeżnych trawach, w których często przebywają okonie oraz szczupaki! Oczywiście, to nie jedyne partie rzeki i terenów jej przyległych, jakie mamy do dyspozycji, ale na początek będą one optymalne. 4. Przynęty Jeśli preferujemy wędkarstwo spinningowe, zaopatrzyć musimy się w różnego rodzaju przynęty. Co mamy do wyboru? Naprawdę sporo! Dobrym pomysłem będą rippery, czyli niewielkich rozmiarów gumowe rybki. Ważne, aby wybrać takie modele, które zaprojektowane są z myślą o jak najdokładniejszym upodobnieniu ich do naturalnego pokarmu ryby, którą zamierzamy złowić. Ciekawie radzą sobie także wobblery, mające za zadanie imitować aktywną rybę. Dla przykładu, wobblery z naszego katalogu posiadają innowacyjną, modułową budowę, umożliwiającą wytworzenie fali hydroakustycznej, drażniącej zmysły drapieżników i przyciągającej ich uwagę. Nie można pominąć również metalowych błystek (zarówno obrotowych, jak i wahadłowych), które także dostępne są w naszym sklepie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć udanych, ekscytujących połowów!
Łowiąc okonie możemy zrezygnować z wolframowego przyponu. Istnieje duże ryzyko brania szczupaka i odcięcia przynęty (odgryzienia żyłki) wtedy powinniśmy założyć najcieńszy wolfram o wytrzymałości do 3kg. W okresie wakacyjnym (letnim) możemy szukać dużych okoni również na płytkiej wodzie lecz dużo bardziej zarośniętej. Łowienie na grunt – jaki sprzęt będzie Ci potrzebny? Łowienie na grunt jest często nazywane metodą gruntową lub wędkarstwem gruntowym. Jeśli więc spotkasz się z którymś z tych haseł, możesz być pewny, że chodzi o ten sam sposób łowienia. Technik wędkarskich jest wiele, ale bez wątpienia jedną z najstarszych jest właśnie metoda gruntowa. Stosowali ją już nasi pradziadkowie. Oczywiście różniła się ona nieco od obecnej, przede wszystkim jeśli chodzi o stosowany sprzęt. Jeszcze 40 czy 50 lat temu nie było możliwości wyboru sprzętu wędkarskiego w sklepie na taką skalę, jak dzisiaj. Jednak idea łowienia na grunt pozostała niezmieniona. W tej technice wędkarskiej będziesz łowił zestawem, na który składa się: wędzisko, kołowrotek, żyłka, ciężarek i przypon zakończony haczykiem. Oczywiście jest to podstawowy zestaw do metody gruntowej, ale dopuszczalne są jego różne kombinacje. Ideą łowienia na grunt jest utrzymanie na dnie ciężarka i przyponu z haczykiem i przynętą. Nie ma znaczenia w tym przypadku, na jakim łowisku wędkujemy – czy będzie to rzeka czy jezioro. Tym, co odróżnia łowienie na grunt od np. metody spławikowej, jest brak spławika w zestawie, którego zadaniem jest utrzymywanie się na powierzchni wody i zasygnalizowanie brania. W łowieniu na grunt Twoja wędka będzie spoczywać nieruchomo na specjalnej podpórce. Jeśli łowisz w jeziorze lub innej wodzie stojącej, wówczas musisz ją umieścić równolegle do powierzchni wody. O braniu będzie Cię informował specjalny sygnalizator, który montuje się na żyłce, zazwyczaj między dwiema przelotkami znajdującymi się najbliżej kołowrotka. Może mieć on różny kształt, a w świecie wędkarskim często jest nazywany swingerem. Jeśli ryba chwyci przynętę, sygnalizator będzie podskakiwał, unosił się ku górze lub opadał na dół. Dodatkowo wraz ze swingerem do podpórki możesz zamontować specjalny sygnalizator dźwiękowy, który także będzie informował o braniu. Jeśli łowisz w rzece, zazwyczaj ze względu na większy uciąg wody, będziesz zmuszony ustawić wędkę pionowo. Zastanawiasz się, w jaki sposób będziesz informowany o braniu? Zasygnalizuje Ci je szczytówka wędziska, która będzie wyginać się ku wodzie. Wiesz już zatem, jak łowić ryby z gruntu, np. na Wiśle. Warto dodać, że łowiąc ryby z gruntu, czyli uprawiając wędkarstwo gruntowe, możemy zdecydować się też na jedną z jego kilku odmian. Najpopularniejsze z nich to metoda karpiowa i wędkarstwo feederowe, w tym technika Method Feeder. Choć idea łowienia w tych technikach jest bardzo zbliżona, to jednak sprzęt, jakiego będziesz używał, zdecydowanie się różni. To jednak temat na osobny artykuł. Jaką wędkę i kołowrotek wybrać do łowienia z gruntu? Jeśli chcesz łowić na grunt, będziesz potrzebował odpowiedniego sprzętu. Po pierwsze – wędziska. Przy wyborze odpowiedniego kija zwróć uwagę na kilka parametrów, takich jak: długość, ciężar wyrzutu, akcja, waga czy długość transportowa. Przy łowieniu z gruntu stosuje się przeważnie wędki o długości od 3,5 do 5 metrów. Co prawda na rynku są dostępne jeszcze dłuższe modele, nawet kilkunastometrowe, ale używa się ich w innych technikach wędkarskich. Istotnym parametrem jest ciężar wyrzutu. Oznacza się go w gramach i stanowi on informację o tym, jak duże obciążenie możemy stosować w konkretnym modelu wędziska. Przykładowo, jeśli ciężar wyrzutu wynosi 20–80 gramów, to w tym przedziale powinno mieścić się obciążenie, jakie zostanie zamontowane na wędce: nie mniejsze niż 20 gramów i nie większe niż 80. Możesz wybrać wędkę o różnej akcji. Ten parametr wskazuje, w jaki sposób kij będzie zachowywać się zarówno w momencie zarzucenia zestawu do wody, jak i holu ryby. Najczęściej wybieranymi modelami są wędziska o akcji parabolicznej, sztywnej lub półparabolicznej. Jeśli już wiesz, jaką wędkę wybrać, to warto dobrać do niej kołowrotek. Dobry kołowrotek do łowienia na grunt powinien być odpowiedniej wielkości, najczęściej w rozmiarze między 4000 a 6000. Musi też umożliwiać, dzięki pojemnej szpuli, nawinięcie stosownego zapasu żyłki. Zwróć uwagę na jego pracę – czy jest płynna, a także na hamulec – czy działa bez zarzutu. Taktyka łowienia na grunt – co musisz wiedzieć? Metoda gruntowa daje wiele możliwości. Możesz np. łowić na żywca z gruntu. W tej taktyce przynętą będzie mniejsza rybka, którą zapina się na haczyk. Najczęściej Twoją zdobyczą będzie sandacz, szczupak, okoń lub sum. Gdy łowisz na grunt sumy, wówczas po wyborze odpowiednio mocnego zestawu musisz zdecydować o przynęcie. Najlepiej sprawdzą się: wątróbka drobiowa, rosówki, czerwone robaki, a nawet pellet o smakach mięsnych. Jeśli chcesz złowić karpia z gruntu, to w Twoim pudełku z przynętami nie powinno zabraknąć kukurydzy konserwowej, pelletów czy kulek proteinowych. Cały proces łowienia na grunt rozpoczyna się od zarzucenia zestawu do wody. Możesz to robić techniką rzucania znad głowy lub rzutem bocznym. Po zarzuceniu zestawu, wędkę umieszczasz na podpórkach i likwidujesz luźną żyłkę, która może pojawić się między szczytówką a elementem zestawu, który jest w wodzie. W momencie brania zacinasz, podrywając wędkę. Następnie holujesz rybę do podbieraka. Łowienie na grunt jest jedną z technik wędkarskich, którą musisz wypróbować. Być może na początku będziesz miał nieco problemów z zarzucaniem zestawu, ale pamiętaj, że praktyka czyni mistrza. Wykorzystaj więc wolny dzień, ładną pogodę, skompletuj swój sprzęt i wyrusz nad wodę w poszukiwaniu wędkarskich emocji. Pozdrawiam Paweł zapraszam do przeczytania również pomocnego artykułu – Jesienne łowienie karpia, w przeciwieństwie do łowienia tej ryby wiosną, wyróżnia się powolnością. Rzeczywiście, ze względu na niską aktywność, zwłaszcza w zbyt zimnej wodzie, ukąszenia są niezwykle rzadkie. Dlatego w tym przypadku, gdy nie ma ugryzień, często nie zaleca się ponownego ładowania używanego sprzętu. Uwaga! W ciągu ostatnich lat łowienie na metode stało się w naszym kraju bardzo popularne. Wiąże się to oczywiście z dużą skutecznością tego sposobu. Łowienie na metode stawiała pierwsze kroki w Wielkiej Brytanii, skąd została rozpowszechniona na cały świat, również do Polski. Warto więc zastanowić się nad tym, co takiego jest w metodzie, że tak wiele osób się nią interesuje oraz jak łowić na nią najskuteczniej dużą ilość ryb w krótkim czasie. Łowienie na metode ? Określenie łowienie na metode używanie jest zamiennie dla opisania dwóch rzeczy. Zasadniczo jest to specyficznie skonstruowany koszyk zanętowy do metody. Czym się on charakteryzuje? Z jednej (spodniej) strony jest płaski, a z drugiej strony mamy wypukłe żeberkowanie, którego zadaniem jest przytrzymywanie umieszczonej w nim zanęty na właściwym miejscu. Jako zanęty najczęściej używa się namoczony pellet, ale jak najbardziej sprawdza się tu również domowa zanęta do method feeder. Powinny mieścić się w koszyku w taki sposób, by wytrzymać uderzenie o taflę wody, a więc musi być ubita dość mocno i odpowiednio twarda. Jednocześnie nie może być zbyt twarda, by umożliwić rybom pobieranie. Do formowania zanęty w koszyku używa się najczęściej specjalnych foremek. Koszyk taki jest dość lekki. Jego środek ciężkości znajduje się po płaskiej stronie, a więc na dno upada on zawsze zanętą do góry, co biorąc pod uwagę to, że jest praktycznie otwarty i znacznie ułatwia rybom dostanie się do pokarmu co zwiększa skuteczność łowienia ryb. Jak łowić na method feeder? - Feeder na rzece Drugim znaczeniem jest tu specyficzny rodzaj łowienie na metode, z użyciem właśnie takiego sprzętu. Łowienie na metode na stałe weszło już do kanonu wędkarstwa i jest jedną z pierwszych rzeczy, jakie przychodzą nam do głowy, kiedy słyszymy o łowieniu na metodę. Używa się jej najczęściej w dość płytkich zbiornikach zaporowych. Użycie tego rodzaju sposobu w zbiorniku o dużej głębokości wymaga już bardzo umiejętnego przygotowania koszyka zanętowego, w taki sposób by umieszczona w nim zanęta - przeważnie pellet - nie rozpadła się podczas opadania koszyka na dno. Dlatego też łowienie na głębszej wodzie poleca się tu przede wszystkim nieco bardziej doświadczonym wędkarzom. Łowienie na metode w rzece jest dość łatwe, aczkolwiek nadaje się ona przede wszystkim do miejsc o dość spokojnym nurcie. Zestaw feeder na rzece. Zarówno przy łowieniu w głębokiej, stojącej wodzie, jak i na rzece o silniejszym przepływie wody największą przeszkodą jest to, co z innej strony stanowi najważniejszą zaletę tego sposobu, czyli otwarty koszyk. Jak już wspomniano, przygotowanie zanęt w taki sposób, by nie rozpadła się przy uderzeniu o taflę wody, oraz by nie zaszkodził jej nurt rzeki, wymaga odpowiednich umiejętności i doświadczenia. Co do łowienia w zbiornikach zaporowych na feeder popularniejsze stają się jednak powroty do tzw. klasyki czyli siła w prostocie. Łowienie na metode wymaga trzech zasadniczych rzeczy - oczywiście oprócz znalezienia odpowiedniego łowiska, czyli tam gdzie zamierzamy łowić i ogólnej wiedzy o rybach. Pierwszą z nich jest umiejętnie wykonany zestaw do method feeder. Drugą - odpowiednie przygotowanie i podanie przynęty. Ostatnią, ale nie najmniej ważną rzeczą jest odpowiednie dobranie i przygotowanie zanęt do panujących warunków np. od temperatury wody. Odpowiedź na pytanie o to, jak łowić na metode jest dość prosta, a jednocześnie skomplikowana i wymaga omówienia tych trzech czynników osobno. Warto jeszcze wyjaśnić sobie, jakie właściwie ryby łowi się na metode. W oryginale powstała ona jako sposób na komercyjne łowienie karpia i amura o stosunkowo niewielkich rozmiarach w dość płytkich wodach stojących o zamulonym dnie. Wędkarze na świecie jednak szybko zauważyli, że najlepiej sprawdzają się również na inny obszar łowienia ryb z rodziny karpiowatych, na bardziej zróżnicowanej wielkości, a przy odpowiednim dobraniu głównej żyłki i przyponu można w ten sposób łowić ryby każdej wielkości. Dzisiaj poleca się na feeder łowienie ryb spokojnego żeru, amury, liny, leszcze, karasie i wielu innych gatunków, a ryby drapieżne zostawmy w spokoju. Zestaw do metody na łowiskach komercyjnych i nie tylko Zestaw do metody feeder, do łowienia karpi w łowiskach komercyjnych ma dość prostą i jasno określoną budowę. Wyróżnia się też oczywiście różne jego warianty, a przede wszystkim dwa - przelotowy i z koszyczkiem zanętowym mocowanym na sztywno. Dzięki różnorodności dostępnych na rynku koszyków, rozwiązań stosowanych do mocowania przyponu, przynęt, zanęt, żyłek, a także specjalnie do tego celu dedykowana wędka i kołowrotek więc każdy wędkarz może wybrać coś odpowiedniego dla siebie. W ten sposób metoda do połowu karpi wydaje się potencjalnie bardzo różnorodna, co też po części jest przyczyną jej skuteczności. W sieci znaleźć można wiele porad dotyczących indywidualnego zastosowania i modyfikowania jej zasad przez poszczególnych wędkarzy, dzięki którym odnoszą sukcesy, dostosowując jednocześnie używany sprzęt np. kołowrotek, wędziska itd. do warunków łowiska i własnego doświadczenia. W praktyce łowienie na metodę stało się obecnie tak popularne, że wielu wędkarzy ogranicza się prawie wyłącznie właśnie do niej, a dość dużo specjalistycznych firm produkuje wyłącznie dedykowany do tego sposobu łowienia sprzęt. Najważniejszą częścią zestawu jest oczywiście koszyk, najważniejsze cechy budowy, którego omówiono już wcześniej. W tym miejscu warto jednak dodać kilka ważnych informacji. Bardzo często poleca się stosowanie koszyków o jak najrzadszym żeberkowaniu, dzięki czemu dostępność zanęt dla ryb jest większa i mogą one wyjadać również z dna koszyka. Z drugiej jednak strony koszyki o takiej mocnej konstrukcji wymagają bardzo starannie przygotowanej mieszanki zanętowej - pellet, zanęta sypka - która się nie rozpadnie. Znacznie łatwiejsze w użyciu są koszyki o nieco gęstszym żeberkowaniu, które poleca się przede wszystkim wędkarzom, którzy z metodą nie mają większego doświadczenia. Należy też wiedzieć, że ciężar koszyczka do method feeder wybrać trzeba takie jak najczęściej stosowane w różnych rozmiarach, aby na wodą dostosować je odpowiednio do głębokości w danym łowisku, rodzaju ryb, prędkości nurtu, odległości zarzucania i indywidualnych preferencji. Koszyki przelotowe mogą być wyposażone w rurkę, przez którą przewleczona jest żyłka główna, dzięki czemu przemieszcza się on po niej dość swobodnie. Ogranicznikiem może być odpowiednio dobrany łącznik i stoper. Jest to przelotowy sposób montażu, którego największą zaletą jest to, że dzięki niemu można bardzo łatwo dopasować i wymieniać ciężar koszyczka, jak i przypon. Koszyczek może być również zamocowany na sztywno. Pozostaje on wtedy całkowicie nieruchomy i wymiana wymaga nieco więcej pracy, jednak wielu wędkarzom taki sposób odpowiada. Co więcej, pomiędzy koszyczkiem zanętowym, a przyponem znaleźć się może również krętlik, który poprawia nieco pracę tego ostatniego. Oczywiście detale stosowanych tu rozwiązań konstrukcyjnych mogą się różnić nieco od opisanych. Zależne są przede wszystkim od inwencji producenta, a na rynku pojawia się ciągle nowy sprzęt. Kolejną, ważną częścią zestawu są przypony. Ze względu na ryzyko splątania, co praktycznie sprowadza szanse na sukces podczas zarzucania do zera, w dużej mierze wykonywane są krótkie przypony przede wszystkim z miękkiej plecionki i sztywnych materiałów oraz żyłki mono. Gotowe przypony zakończone są oczywiście haczykiem, wyposażony w odpowiednią przynętę np. dumbells pikantna kiełbasa. Taki zestaw do metody feeder na pewno przyniesie nam dużo emocji podczas połowu karpi. Rynek wędkarski narzuca nam ogrom sprzętu, a większość wędkarzy na samym początku zadaje sobie pytanie: Jaka wędka? Jaki ciężar koszyczka? Jaki kołowrotek? Czym kierować się przy wyborze wędziska do metody połowu? Technika method feeder wymaga odpowiedniej długości wędziska. Na rynku dostępna jest szeroka oferta, ale jaką wędkę wybierzemy to już indywidualne podejście do tematu. Właściwości, a przede wszystkim giętkość powinna być dostosowana do gatunku i przewidywanych rozmiarów ryby np. karpie, amury gdzie właśnie szczytówka pokazuje na branie. Nie można zapomnieć o odpowiednim kołowrotku mocnej konstrukcji - warto przede wszystkim zwrócić uwagę na zalety zastosowania modeli wyposażonych w klips na szpuli, gdzie stopujemy żyłkę na pożądaną odległość, dzięki temu dość łatwo można nauczyć się zarzucać zestaw zawsze w to samo miejsce. Kołowrotek powinien być wyposażony w precyzyjnie działający hamulec, oczywiście nawinięta żyłka i być w stanie dopasować się do metody połowu. W łowienie na metodę najczęściej wyposaża się kołowrotek w żyłkę główną o grubości w zakresie 0,2 - 0,3 mm. Jednak żyłki grubsze niż 0,25 mm wybierane być powinny przede wszystkim na karpia i amura, a przy innych gatunkach ryb znacznie lepiej sprawdzają się żyłki o mniejszej średnicy. Zasadniczo wybór sprzętu do metody jest dziś znacznie większy niż jeszcze parę lat temu. Dostępne są całe zestawy w bardzo różnych wariantach, a także bardzo duża ilość ułatwień, dzięki którym łowienie na metode w ten sposób dostępne jest praktycznie dla każdego - niezależnie od doświadczenia i umiejętności. Sprawę ułatwia również dużo łatwo dostępnych w sieci informacji, co oczywiście związane jest z wielką popularnością łowienia na metode. Skuteczne przynęty do połowu różnych gatunków ryb. Najczęściej jako przynęt na haczyk używa się pellet - takiego samego jak do wykonania sypkiej mieszanki - namoczony pellet - umieszczanej w koszyku. W głównej mierze możliwości jest jednak oczywiście znacznie więcej. W ostatnim czasie bardzo popularne są również specjalne, Dumbells zbalansowane, Dumbells pływające Up oraz kulki proteinowe do metody, które zazwyczaj zwiększają częstotliwość brań. Występują one w wielu rodzajach i smakach. Kulki proteinowe dostępne są w wersji suchej i w gotowej zalewie, a także w różnorodnych smakach (mięsnych, owocowych i mieszanych), kolorach i zapachach. Tak duży wybór kulek pozwala na dostosowanie przynęty do ryb, łowiska i indywidualnych preferencji wędkarza. Wiele osób decyduje się i najczęściej stosuje inne profesjonalne, albo domowa przynęta na karpia. Możemy do połowu użyć różnego rodzaju przynęty naturalne np. białe robaki, czy kukurydza wędkarska. Przynęty naturalne połączone z tymi ze sklepowych półek może również wpłynąć pozytywnie na nasze połowy. Feeder to wędkarska sztuka łowienia wymagająca cały czas eksperymentowania z nowymi przynętami co czyni tą technikę bardzo ciekawą. Podczas łowienia na feeder warto pamiętać o otaczającej nas naturze, o porządku na miejscówce oraz godne uprawianie sztuki wędkarskiej. Karpie na metodę - jak wybrać wielkości przynęty? Wybór najlepszej zanęty do metody nie jest sprawą łatwą i wymaga nieco wiedzy. Jest jednak rozwiązanie, które może pomóc nawet najbardziej niedoświadczonym wędkarzom, a tym z większym stażem pozwoli na osiągnięcie większych sukcesów. Są nim gotowe zanęty do Metody - Method Mix, lub Pellet. Zanętę taką lub pellet możemy odpowiednio namoczyć a następnie ubić w koszyczku (nie za mocno, ale również nie za słabo) za pomocą specjalnej foremki. Zanęta na karpia występują w wielu wariantach smakowych, kolorystycznych i zapachowych. Pellet trzeba odpowiednio nawilżyć. Możemy też oczywiście przygotować zanętę samodzielnie, na bazie pellet-u. Przygotowanie pelletu sprawia często nieco trudności przez odpowiednie ich namaczanie, od którego zależy to, czy zanęta będzie trzymać się w koszyczku i nie rozpadnie się przy uderzeniu w taflę wody, czy podczas opadania na dno. W handlu dostępne są specjalne kleje do zanęt, które bardzo ułatwiają ich formowanie. Niektórzy wędkarze preferują również zanęty tworzone domowymi metodami, z użyciem powszechnie dostępnych składników. Na pewno otwiera to duże pole do eksperymentowania. Często spotyka się również praktykę, która polega na mieszaniu domowych zanęt z drobnym pellet-em, albo gotowymi mieszankami zanętowymi. Do zobaczenia nad wodą Paweł Ślusarczyk
Jig Rig’iem możemy łowić z nurtem, pod prąd, czy nawet wachlarzem. Nasz zestaw Jig Rig prowadzimy w klasyczny sposób zwijając do siebie, nadając ruchem nadgarstka dodatkowych ruchów naszej przynęcie – delikatnie podbijamy. Częstotliwość podbić jest tak na prawdę uzależniona od ryb – od tego jak bardzo są chimeryczne.
Najlepsza odpowiedź EKSPERTDżordżu odpowiedział(a) o 19:49: Jeżeli łowisz na spławik to możesz zastosować metodę "przepływanki z przytrzymanien". Polega ona na tym ,że kontrolujesz spływ zestawu wędką delikatnie przytrzymując zestaw żeby płynął wolniej niż nurt rzeki lub przytrzymaj go dłuższy czas w jednym przepuścisz zestaw do końca miejscówki przerzucasz zestaw na jej początek i zaczynasz puszczać od nowa itak cały czas. Możesz też łowić na tzw." przystawkę" ,wtedy przegruntowujesz zestaw o jakieś 30-50 cm niż głębokość łowiska ,żeby przypon i oliwka leżały na dnie, tylko wtedy musisz zastosować cięższy ,smukły spławik w granicy 3g. Zestaw robisz tak : żyłka główna w granicach 0,14 - 0,16mm , później dajesz spławik o wadze 1-2g w kształcie gruszki lub odwróconej łezki, następnie dajesz obciążenie w postaci kilku śrucin (spławik najlepiej wyważyć nad wodą żeby wystawała z wody sama antenka) robisz pętelkę żeby połączyć przypon z żyłką główną. Przypon robisz z cieńszej żyłki niż żyłka główna o średnicy 0,12-0,14mm, w razie uwadu stracisz tylko haczyk ,a nie urwiesz cały zestaw. Haczyki w zależności na co będziesz łowił ,czerwone robaki, białe, pinka w rozmiarze Odpowiedzi EKSPERTjasiud31 odpowiedział(a) o 13:24 Na rzeke zamontuj spławik 1 gram bez antenki, będzie go mniej znosić. Z resztą ci nie pomogę, bo za często nie łowię na rzekach. :) Uważasz, że ktoś się myli? lub
. 484 180 180 309 116 233 476 488

łowienie na metodę na rzece